USA 2012 – dzień 5 – powrót z kanionu Havasupai, Meteor Crater

[nggallery id=67]

Rano budzi nas indiański ranger przypominając, że konie już czekają. Zbieramy śpiwory, pianki i namioty. Pakujemy i wędrujemy na wschodni koniec kampingu gdzie czekają na nas Indianie Havasupai i ich słynne konie. Bagaże wędrują do jednego z Indian, który zarządza transportem „towaru”, my do Indianki odpowiedzialnej za „zwłoki” (po wczorajszym dniu tak mniej więcej się czuję). Maciek, jako doświadczony jeździec, będzie prowadził. Kasia – bez doświadczenia – ląduje na sznurku, na którym poprowadzi ją nasza przewodniczka. Ja – ze średnim doświadczeniem jeździeckim – ląduję w środku konwoju. Bez sznurka -czyli z odrobiną władzy. W końcu wyruszamy – na razie do „Tourist Office” żeby zapłacić za tę przyjemność. Po drodze mijamy – i żegnamy – kolejne wodospady tego rajskiego zakątka. Czytaj dalej

USA 2012 – dzień 4 – kanion Havasupai

[nggallery id=69]

Obudziliśmy się tym razem nieco później niż planowaliśmy, ale wciąż jeszcze przed świtem. Dzięki temu zdążyliśmy się przygotować do wymarszu i wyruszyć gdy światło Słońca dotknęło przeciwległej krawędzi kanionu, wgłąb którego mieliśmy zejść. Gdy przygotowywaliśmy plecaki, wodę i sprzęt – jak również samochód, który miał tu pozostać bez opieki przez kolejną noc, na parking zajechał autokar wypuszczając sporą gromadkę młodzieży przypominającej nieco skautów. Ci jednak byli zwarci i gotowi i ruszyli znacznie wcześniej niż my, więc na szlaku było cicho i spokojnie.

Ścieżka po dwóch zakrętach wyprowadziła nas nad coś na kształt gardzieli, którą następnie zakosami gwałtownie powędrowała kilkaset metrów poniżej. Dla pieszego jednak była wystarczająco szeroka, by nie powodować lęku, a jedynie zachwyt otwierającym się coraz szerzej krajobrazem. Gdy dotarłem do wzniesienia u jej dolnego końca niezwykłość otoczenia, ściany kanionu wokół mnie, wschodzące Słońce, i widok rudych zadrapań w jego dnie, zadrapań, które jak się słusznie domyśliłem były kolejnym stopniem w dół, wąskim kanionem, który miał nas za kilka godzin doprowadzić do doliny Błękitnej Wody – wszystko to spowodowało, że poczułem ogromny zachwyt tym miejscem, wibrującym wprost jakąś niesamowitą energią. I nie był to ostatni raz tego dnia, kiedy stałem oniemiały przed otaczającym mnie pięknem. Czytaj dalej

USA 2012 – dzień 3 – Zapora Hoovera

[nggallery id=71]

Wieczorem Kasia przyznała się, że od wylądowania ma problem z nogą. Spacery w sięgającym 46º upale w Dolinie Śmierci jakoś, o dziwo, nie pomogły. A że wcześniej miewała problemy więc powinniśmy zajrzeć do jakiegoś lekarza. OK. Przyglądam się trasie i wychodzi na to, że najsensowniejszym miejscem będzie szpital regionalny w Kingsman. Na początek śniadanie w czymś a’la cukierenka przy naszym motelu – Coco’s Bakery. Smacznie i niedrogo. Czyli super.

Zanim ruszymy w dalszą drogę musimy jeszcze zrobić nieduże zakupy w Las Vegas, a skoro już jedziemy przez to dziwne miasto, to przejedźmy się wzdłuż „the Strip” jak najdalej na północ, aż do miejsca gdzie zaczyna być widać kryzys – wyburzone kasyna, które miały zastąpić nowsze straszą pustymi placami albo niedokończonymi budowami. Zawracamy i kierujemy się w stronę walmartu. Po drodze tankowanie. Potem zakupy – jabłka, banany, ice-box, woda, pieczona fasolka w puszkach – w Supai może być drogo, albo wcale. Czytaj dalej

USA 2012 – dzień 2 – Dolina Śmierci

[nggallery id=72]

Rano – wspólną decyzją wyruszamy godzinę wcześniej. Śniadanie w Wendy’s za płotem motelu – konkretne, jak to w USA. Następnie autostradą kierujemy się na północ przez wysuszoną, pofałdowaną Kalifornię. Mijamy ogromną farmę wiatraków, które następnie zastępują wysokie góry. Przy temperaturze koło nas sięgającej trzydziestu kilku stopni trudno uwierzyć, że nad nami skrzy się śnieg.

Bez większych kłopotów odnajdujemy drogę prowadzącą do Parku Narodowego Doliny Śmierci. Roślinność wokół nas przypomina dokąd jedziemy – wypalone Słońcem szare krzewy i drzewiaste jukki opowiadają historię suszy i ciężkiego życia na pustyni. Im dalej tym jest ich mniej. Wkrótce znikają wszystkie, poza drogą, ślady cywilizacji. Kręta droga wyprowadza nas nad rozpadlinę, której barwy i ostrość konturów przypominają szczelinę otwartego wulkanu. Zjeżdżamy w dół szerokiej doliny by po chwili znów wspinać się w górę krętą drogą. Dopiero za tym grzbietem otwiera się właściwa dolina śmierci. Jednak wcześniej tankujemy. Głupio by było zostać tam w dole bez paliwa. Czytaj dalej

USA 2012 – dzień 1 – Los Angeles

[nggallery id=75]

O czwartej w nocy spotykamy się na Okęciu. Automat drukuje nam „Boarding Passy” na wszystkie przeloty do Los Angeles, niestety, ponieważ wcześniej w KLMie padł system załatwiania tego przez sieć lądujemy w ostatnim rzędzie. Pierwszy raz lecę tak z tyłu – wyraźnie czuć, jak zad samolotu opada w momencie odrywania się przedniego koła od ziemi. Pogoda – taka sobie, choć chmury w których się wznosimy są urocze.

W Amsterdamie długa przerwa – za długa, bo w końcu chyba każde z nas coś kupuje w jakimś sklepie bezcłowym. Ja łądowarkę słoneczną do urządzeń USB. Zobaczymy na co się przyda. Przed lotem do USA jakaś kobieta, raczej przypominająca stewardessę robi nam coś a’la odprawę graniczną do USA… trochę to dziwne. Czytaj dalej

Plany wypraw zaćmieniowych i fotograficznych

Żeby nie być gołosłownym, nasze plany wyprawowe wyglądają następująco: